Kto stanął przed koniecznością operowania na starym powolnym kompie, doskonale wie o czym mowa. Urządzenie, jakkolwiek dobre by nie było, ma prawo się zepsuć i to jest rzecz oczywista. Jeśli weźmiemy pod uwagę urządzenie, mające w składzie taką ilość podzespołów, niekiedy z własnym, oddzielnym zasilaczem, musimy pamiętać, że zdziwienie awarią winno być wielce niezrozumiałe.
Mimo wszystko, krew zalewa osobę, która po wielomiesięcznych, niekiedy wieloletnich zmaganiach ze sprzętem w sflaczałej formie oraz zmaganiach z oszczędzaniem pieniędzy na nowy, lepszy, upragniony, dostaje go…a ten się psuje. Z reguły po upływie pierwszego szoku, chwytamy się wszelkich możliwych pocieszeń w stylu ”to na pewno chwilowe…”. Kiedy czas mija i zaczynamy widzieć, że nie jest, jak było i jak powinno być, przystępujemy do pierwszej pomocy, która; podpunkt a: nic nie daje, podpunkt b: nam nie wychodzi, podpunkt c: nie istnieje, lub w najlepszym wypadku – podpunkt d: istnieje, ale wiąże się z zerwaniem plomby i utraty gwarancji. Ta ostatnia, podobnie jak w 90% wymienione wcześniejsze kończą się oddaniem ukochanego komprobota do serwisu. I kiedy powraca widmo pracy rozpoczętej na oddanym sprzęcie, którą to trzeba ukończyć na czas, pojawia się alternatywa użycia zastępczego, starego komputera. Dokładnie tego, który tyle nerwów zżarł. Bierzemy go i włączamy ze wstrętem w oczach. Wracają wspomnienia, ale ślamazarna niegdyś robota, mimo wszystko, jakoś idzie. Czas koniecznej do dokończenia pracy się wydłuża, ale przynajmniej praca postępuje. Aż tu nagle – bang! W starym komputerze sypnął się dysk – nic nie zrobimy! I wówczas w myślach najgorsze, co może do nich przyjść.
Wszystko, tylko nie mądra, ponadczasowa myśl, że komputery są jak kobiety – z nimi źle, bez nich katastrofa.